W Sferze Ruchu i galaktyce poruszeń
Festiwal Sfera Ruchu - 2017-03-17 – 2017-03-19
W miniony weekend Zakład Animacji Kultury i Andragogiki Uniwersytetu Zielonogórskiego wypełnił się po brzegi pasjonatami teatru tańca, teatru fizycznego oraz tańca współczesnego. Oblegające budynek tłumy widzów, szukających alternatywy dla dosłowności tradycyjnego teatru, to już firmowy znak festiwalu Sfera Ruchu, który od siedmiu lat organizuje zielonogórska Pracownia Teatru Tańca, stworzona przez dr Marka Zadłużnego.
W czasie dwudniowego festiwalu, funkcjonującego pod auspicjami Młodzieżowego Centrum Kultury i Edukacji „Dom Harcerza", widzowie mieli okazję obejrzeć cztery spektakle gospodarzy i sześć prezentacji gości, wśród których znaleźli się w tym roku: Teatru Ruchu Enza, Terminus A Quo, Wolna Forma, Iwona Wojnicka, Gosia Mielech oraz Projekt PańFu.
Codzienne gry – oni kontra my
Sferę Ruchu otworzył spektakl plenerowy przygotowany przez Pracownię Teatru Tańca we współpracy z Martą Pohrebny (dobór i odczyt tekstów) oraz Bartoszem Wilkiem (muzyka). „Zabawa" (w wykonaniu: Marka Zadłużnego, Justyny Śmietańskiej, Agnieszki Jodłowskiej, Marty Pelińskiej, Magdy Bębenek, Katarzyny Pawlak, Kaliny Grupy, Kingi Górskiej, Natalii Zaleszczak, Karoliny Pachurki, Doroty Margalskiej, Martyny Blachowskiej, Agaty Kierońskiej, Radosława Bajona i Gabriela Zaborniaka) to wielowarstwowa, bardzo aktualna opowieść o sprowadzeniu społeczeństwa do poziomu bezosobowej masy, która się nie liczy i nie ma żadnej wartości, w związku z czym „prawdziwi", lepsi ludzie, czyli wpływowi bogacze i politycy u władzy, mogą ugniatać ją jak ciasto, przymierzając do różnych form, obsypując hasłami z kolorowego lukru i rzucając sobie nawzajem na pożarcie. Wyrośli wśród propagandowych i reklamowych haseł, od dziecka przyzwyczajani do walki (najpierw o dominację w podwórkowej bandzie, dobre stopnie i miejsce w szkolnej drużynie piłkarskiej, później o lepsze stanowisko, większy dom, droższy samochód) i oswajani z obrazami wojny, cierpienia, a nawet śmierci – co w spektaklu odwzorowuje granie tancerzy w klasy w rytm wyliczanki: „wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy: SOS..." – każdego dnia pozwalamy im posyłać się na front. Stajemy po dwóch stronach sztucznie wzniesionej barykady do walki, w której nie ma zwycięzców, bombardując się nawzajem mową nienawiści oraz ideologią (w spektaklu symbolizowaną przez darte na strzępy gazety, barwne, lecz puste baloniki rzucane jak granaty i pomysłowo wykorzystane materiały pirotechniczne – m.in. kolorowe świece dymne) zapożyczoną z nagłówków artykułów, politycznych komentarzy na Twitterze czy sejmowych przemówień. Później modlimy się do Boga, prosząc go łaskę i pomyślność.
Zastanawiam się – jaka byłaby jego reakcja, gdybyśmy mogli ją zobaczyć? Pozwolę to sobie odgadnąć, cytując fragment wiersza „panta rhei" Grażyny Moroz, który wydaje mi się wyjątkowo adekwatnym podsumowaniem przedstawionej w „Zabawie" historii: „do niebieskiego Boga płyną obrazy/ dzieci z opłatkiem wiary/ dzieci w ramionach z karabinami/ dzieci na śmietniku/ komunia miłości komuna nienawiści/ [...] więc On nie chce już być na podobieństwo człowieka/ i wprowadza erratę do Genesis".
Widowisko „Zabawa" zaaranżowane w przestrzeni blokowiska i oparte na wykonywanych z prawdziwą techniczną maestrią sekwencjach, przechodzących od beztroskiej zabawy do przeplatających się scen zbiorowego letargu, brutalnej walki i modlitwy, poraża siłą przekazu! Staje się „protest dancem" niemal tak mocnym, jak słynny wiersz „Do prostego człowieka", w którym Tuwim przestrzegał przed nawołującym do nienawiści i wojny „wrzaskiem liter z pierwszych stron dzienników", za którym zawsze stoją „brzuchate pany".
Kamienne misterium
Drugim spektaklem, jakim Pracownia postanowiła uświetnić pierwszy dzień festiwalu, był poruszający, premierowy „Santa Muerte" według choreografii Marka Zadłużnego i Radosława Bajona. Przedstawienie nawiązuje do popularnego w Argentynie i Hiszpanii kultu Świętej Śmierci, której wizerunek czerpie z postaci pramatki Coatlicue (azteckiej bogini śmierci i odrodzenia), i jest próbą oddania złożonej relacji między matką a córką (odgrywanymi przez tancerki: Annę Pelińską oraz Marię Wodzak – prywatnie również mamę i córkę). To poetycka, uniwersalna opowieść o silnej emocjonalnej więzi i potrzebie kontroli przeciwstawionej pragnieniu swobody, przestrzeni i samodzielności. Spektrum przeżyć towarzyszących bohaterkom jest w niej manifestowane przez ruch (odpowiednio subtelny, harmonijny, czerpiący z tradycyjnych baletowych rozwiązań w chwilach wzajemnej bliskości czy mentalnego porozumienia oraz gwałtowny, chaotyczny, emanujący wściekłością – w momentach buntu córki), słowo (wypowiadane w podkreślającym osobisty charakter ich rozmów języku hiszpańskim, którym tancerki, jako emigrantki, do niedawna posługiwały się na co dzień), a także ciekawie wykorzystany, zwielokrotniony rekwizyt – kamień. Szare odłamki skał w „Santa Muerte" symbolizują ochronę, jaką matka pragnie otoczyć córkę. To za ich pomocą wyznacza jej ona odpowiednią życiową ścieżkę, a następnie buduje bezpieczny azyl, który jednak okazuje się dla córki duszny i ograniczający, stając się w końcu osią jej konfliktu z matką.
Ale pewnego dnia coś w życiu bohaterek zmienia się bezpowrotnie, kamienny krąg nagle się zamyka, mityczny wąż zatapia zęby we własnym ogonie, a skalne odłamki układają się w fasadę grobowca...
Kobiety mają zmarszczki, a Superwomen – superzmarszczki
Drugiego dnia Sfery Ruchu serca publiczności skradły bezpowrotnie wieloletnie członkinie Pracowni – Justyna Śmietańska i Marta Pelińska, które zaprezentowały porywający spektakl pt. „Sis", opracowany i wyreżyserowany przez pierwszą z nich. Przedstawienie otwiera sekwencja zsynchronizowanych tanecznych figur wykonywanych przez tancerki w całkowitej ciszy. Miotane niepokojem, pozbawione oparcia, młode kobiety raz po raz upadają pod ciężarem rzeczywistości, która nieoczekiwanie urosła do rangi prawdziwego życia. W końcu jednak znajdują siłę, by się podnieść i opowiedzieć swoje historie. Z ironią bazującą na prześmiewczym wyzyskiwaniu – popularnych ostatnio – technik afirmacyjnych, bohaterki opisują swoją walkę z nowotworem oraz codzienne starania o to, by sprostać współczesnemu wyobrażeniu społeczeństwa o kobiecie idealnej – pięknej, seksownej, wysportowanej, ze wszech miar wspaniałej matce i pani domu, słowem – Superwoman, która bez wysiłku odnosi sukcesy zawodowe, a w wolnych chwilach realizuje liczne pasje. Kobiety podkreślają więc, że są szczęśliwe, zmywając stos naczyń, ponieważ czynność ta utwierdza je w przekonaniu, że ich rodziny zjadły pożywny obiad. Wyznają, że czują radość na widok swoich dzieci ubrudzonych od stóp do głów, bo to oznacza, iż spędziły one dzień na świeżym powietrzu. Zmarszczki na twarzach Sis nie są zaś szpetnymi oznakami starzenia, lecz „wojennymi bliznami" po przeżyciach, które napełniły je siłą. Zresztą – jak na prawdziwe sis (z angielskiego: siostry, kumpele, przyjaciółki) przystało – kobiety lojalnie dzielą się wiedzą na temat ich wygładzania, a przy okazji także: odchudzania, ujędrniania, nawilżania, relaksu i detoksu (sparodiowane przez Śmietańską i Pelińską ćwiczenia jogi, połączone z zabawnym intonowaniem wizualizacyjnych fraz, takich jak: „Jestem piękna, jestem mądra, jestem spokojna" czy „jestem świątynią miłości" i „boginią światła", wywołały niekontrolowany atak śmiechu na widowni). Jednocześnie, tak jak amerykańskim sis związanym symboliczną unią krwi, przyjaciółkom zdarza się przechodzić kryzysy. Zrzucają wówczas słodkie sukienki żon ze Stepford, odsłaniając twardą stronę swej natury. Rywalizują i walczą do upadłego, by wkrótce potem... zawrzeć nowy sojusz.
Dzień przed wystąpieniem na scenie Sfery Ruchu Śmietańska i Pelińska zaprezentowały swój spektakl na – trwającym równolegle – festiwalu teatrów amatorskich POKOT. Usłyszały wówczas, że ich występ miał na celu wyśmianie współczesnych kobiet i ich stylu życia. Sprzeciw, jaki wzbudziła we mnie ta – skądinąd męska – interpretacja, każe mi zaprotestować. Spektakl wyraźnie wykpiwa bowiem nie kobiety, lecz absurdalne schematy i abstrakcyjne ramy, w które każdego dnia są one wtłaczane. Radzenie są z tą presją jest tylko dowodem na to, że są one prawdziwymi Superwomen.
Kilka małych ukłuć
Pod koniec lat 50. amerykański psycholog Leon Festinger stworzył teorię dysonansu poznawczego. Poczynione przez niego obserwacje (kontynuowane i rozwijane później przez kolejnych badaczy) dowiodły, że każdy z nas ma silną potrzebę zgodności myśli, sądów i postaw. Kiedy więc na tej linii występuje sprzeczność – choćby tylko dwóch elementów – zaczynamy automatycznie odczuwać napięcie, które staramy się zredukować, przeformułowując sens wypowiedzianych słów lub opisując przyjętą przez siebie postawę za pomocą eufemizmów. Rewolucyjna teoria wyjaśniająca (częstokroć bardzo trudne do zrozumienia) zachowania stała się inspiracją dla projektu „9.81" – ostatniego z zaprezentowanych podczas Sfery Ruchu widowisk Pracowni Teatru Tańca, która w ustaleniach Festingera poszukuje odpowiedzi na pytanie o źródła silnych wewnętrznych podziałów, zachodzących obecnie w – kulturowo przecież jednolitej – Polsce.
Opowieść (zaprezentowana przez: Agnieszkę Jodłowską, Justynę Śmietańską, Katarzynę Pawlak, Martę Pelińską, Kalinę Grupę, Kingę Górską, Natalię Zaleszczak, Dorotę Margalską, Łukasza Szpilskiego, Marka Zadłużnego, Radosława Bajona i Gabriela Zaborniaka) rozpoczyna się wraz z chwilą narodzin, którą symbolizuje wyjście tancerzy od pozycji embrionalnej. Wtedy jeszcze wszyscy jesteśmy tacy sami. Poruszamy się w jednym kierunku i myślimy podobnie. Czujemy już jednak moc oddziałujących na nas odgórnych sił (takich jak grawitacja przyciągająca każdego z taką samą mocą – 9.81 m/s2), w obliczu których jesteśmy bezwolni, co tancerze akcentują długotrwałą sekwencją zsynchronizowanych podskoków. Przyzwyczajenie i uzależnienie od ich działania, połączone z potrzebą wspólnoty myśli i zachowań, wkrótce owocuje więc łączeniem się w grupy dowodzone przez liderów. Od tego momentu wspólnota staje się fikcją, a kolejne podziały mnożą się niczym wirus według coraz to nowych, dowolnie wyznaczanych zasad.
Przedstawienie zyskuje w tym miejscu wymiar interdyscyplinarny. Otwiera się w nim bowiem dodatkowy plan – ściana, na której tancerze rysują DNA (o identycznej dla każdego człowieka podstawie), a później zamazują je całą masą symboli związanych z rozmaitymi ruchami, religiami, kultami czy dziedzinami nauki. Kod genetyczny przegrywa więc z kodem kulturowym. Manifestowanie swoich przekonań na murach szybko okazuje się jednak niewystarczające. Aby umocnić się w wirtualnym poczuciu jedności i siły, bohaterowie zaczynają stygmatyzować wszystkich, którzy ich zdaniem „nie mieszczą się w szeregu", co jest ukazywane poprzez przeniesienie mowy nienawiści z muru wprost na skórę odrzuconych, na której aktorzy wypisują przezwiska i obelgi.
Spektakl stanowi bezpośredni komentarz do bardzo niepokojącego współczesnego zjawiska zbiorowej (i odbywającej się najczęściej w przestrzeni Internetu) nagonki na różne osoby – począwszy od artystów, celebrytów czy blogerów, aż po zupełnie przypadkowe ofiary – którą zwykliśmy określać mianem „hejtu". Zgrabne słowo-wytrych wywiedzione z języka angielskiego świetnie oddaje działanie opisane przez Festingera, gdyż zdaje się nieco zaciemniać fakt, że „hejt" jest po prostu ukierunkowaną na daną osobę falą nienawiści i łatwo może doprowadzić ją do depresji, a nawet pchnąć do samobójstwa. To przecież tylko kilka słów, kilka znaków, kilka postów pod zdjęciem, „kilka małych ukłuć" – podobnie jak na obrazie Fridy Kahlo o tym znamiennym tytule.
Wszystkie cztery spektakle zaprezentowane przez Pracownię Teatru Tańca połączyła niebywała siła oddziaływania, czerpanie z dorobku różnych dziedzin sztuki, aktualna i kontrowersyjna tematyka, a także – co najważniejsze – umiejętnie budowana metaforyka, która otworzyła przed widzami całą galaktykę znaczeń i poruszeń.
Już wkrótce zapraszamy na drugi raport z wyjątkowo oblężonego festiwalu Sfera Ruchu 2017!
Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny
24 marca 2017