Recenzja spektakli Shells oraz Uterus. Co szumi w pustych muszlach i głowach ciężkich od słów?

Co szumi w pustych muszlach i głowach ciężkich od słów?

„Shells", „Uterus" - reż. i chor. Marek Zadłużny - Pracownia Teatru Tańca w Zielonej Górze

 

W Zakładzie Animacji Kultury i Androginiki Uniwersytetu Zielonogórskiego odbył się pokaz najnowszych spektakli Pracowni Teatru Tańca, działającej pod kierunkiem Marka Zadłużnego. Młodzi niezależni tancerze dokonali na scenie rzeczy niemożliwej – lekkością ruchu oddali ciężar naprawdę ważkich problemów, tworząc przedstawienia, w których harmonizują ze sobą przeciwstawne żywioły: brzydota i piękno, wolność i uwikłanie, cisza i wrzask.

 

Występy Pracowni Teatru Tańca zainaugurował powitalny performance Grupy Laboratoryjnej, stanowiący krótką improwizację, którą można interpretować jako metaforę uciekającego czasu i szaleńczego pędu jednostki, próbującej nadążyć za jego biegiem (co trafnie zobrazowane zostało poprzez obracanie się leżących tancerzy dookoła własnej osi, zgodne z ruchem wskazówek zegara). Była to jednak zaledwie „rozgrzewka" wprowadzająca widzów w klimat przygotowanych przez Pracownię spektakli, podejmujących znacznie poważniejszą problematykę.

 

Pierwszy z nich, wyreżyserowany przez Marka Zadłużnego i przygotowany zgodnie z ułożoną przez niego choreografią, nosi tytuł „Shells". Rozpoczyna się on wkroczeniem na scenę ubranych na czarno postaci (w tych rolach: Justyna Śmietańska, Natalia Dziadek, Katarzyna Pawlak, Julita Polańska, Paulina Niemiec, Łukasz Szpilski, Radosław Bajon i Marek Zadłużny) niosących blaszane wiadra z wodą. Żałobna kolorystyka ich strojów i charakterystyczne naczynia pozwalają skojarzyć je z bohaterkami Bema pamięci żałobnego rapsodu, o których Norwid pisał: Idą panny żałobne (...) w konchy zbierając łzę, co się z twarzy odrywa (...), tłukąc o ziemię wielkie gliniane naczynia, czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia. Postacie z hałasem odstawiają wiadra i układają się w spiętrzone kłębowisko podobne stosom ludzkich ciał, znanych z obrazów sądu ostatecznego Hieronima Boscha i Hansa Memlinga lub zaświatów Zdzisława Beksińskiego. Skulone, w pokorze oczekują na nadchodzącą śmierć, kiedy nagle ich ciała na nowo wypełnia oddech. Ten oddech – głośny i akcentowany we wszystkich przedstawieniach Zadłużnego – zdaje się być dla reżysera uniwersalnym językiem komunikacji. W „Shells" jest nadzieją na to, że w ciele człowieka tli się jeszcze pierwiastek życia, dzięki któremu można na chwilę odwlec nieuchronny koniec. Postaci eksponują ów oddech, unosząc się i opadając niczym jeden wielki organizm, po czym powstają, żeby jeszcze raz zatańczyć tak jak dawniej. Radość z tych kilku wyrwanych śmierci chwil nie trwa jednak długo. Zaraz potem tancerze tracą władzę nad coraz bardziej bezwolnymi kończynami. Aktorzy fenomenalnie oddają przerażenie ciała wynikające z nieodwołalnego opuszczenia go przez duszę. Walczą z nim, unosząc dłońmi opadające kolana, wielokrotnie przewracając się i wstając. W końcu bohaterowie decydują się sięgnąć po wiadra, wierząc, że może ich jeszcze uratować woda, kulturowo postrzegana jako symbol życia. Piją ją, polewają nią twarze i nacierają jej kroplami słabnące ciała. Niestety szybko przekonują się, że nic nie jest już w stanie przedłużyć im życia. Z brzękiem porzucają więc puste naczynia, do których wraz z agonią stają się coraz bardziej podobni.

 

Inspiracją dla powstania „Shells" był – jak w zapowiedzi spektaklu wyznaje Zadłużny – widok wyschniętych muszli i sprowokowane nim pytania: „co dzieje się z ciałem, kiedy opuszcza je dusza? Czy jest ono wyłącznie skorupą – porzuconą, jałową przestrzenią pozbawioną znaczenia? A może to ciało stanowi właściwe naczynie, którego kształt przyjmuje podporządkowana dusza?" Takie ujęcie podejmowanego tematu przynosi zaskakująco świeże i oryginalne spojrzenie na kwestię, o którą teolodzy, filozofowie i naukowcy spierają się od stuleci. Zagadnieniem nurtującym wszystkie strony tego sporu pozostaje bowiem istnienie duszy oraz kierunki jej przypuszczalnych pośmiertnych wędrówek, zgodne z wertykalnym lub horyzontalnym schematem. Badacze i duchowni prześciagają się w wyszukiwaniu kolejnych dowodów na to, iż śmierć człowieka nie jest wcale końcem jego egzystencji (wskazując na przykład na fakt, że ciała zmarłych ludzi są o 21 gram lżejsze niż za ich życia bądź przytaczając świadectwa spotkań żyjących z duchami umarłych bliskich). Prawie nikogo nie interesuje jednak to, co dzieje się dalej z ciałem. A przecież jest to problem wyjątkowo ważki i aktualny w czasach, gdy postęp medycyny zdaje się umożliwiać poznanie wszystkich tajemnic naszej fizyczności. Z tematem tym wciąż na nowo próbuje mierzyć się niemiecki plastynator Gunther von Hagens, tworząc eksponaty z ludzkich zwłok, co można odebrać jako pewnego rodzaju próbę przedłużenia życia ciała. Kontrowersje, jakie budzi ta forma sztuki, zacierają jednak stojące u jej podstaw fundamentalne pytania o to, jak śmierć własnego ciała postrzegałaby piękna modelka, aktor, który mimiką i gestem porusza tłumy widzów, wreszcie – tancerz, używający ciała jako najważniejszego narzędzia wyrazu. Na te właśnie pytania odpowiedź przynosi „Shells".

 

Drugim z zaprezentowanych podczas pokazu przedstawień w choreografii Marka Zadłużnego, któremu tym razem wsparcia udzielił asystent, Radosław Bajon, był „Uterus", czyli z łaciny – „Macica". Już sam tytuł zawiera sugestię, iż spektakl osadzony został w kobiecym świecie. Podtrzymuje ją opatrujący go cytat z wiersza Karoliny Rosockiej: kobieta, która boi się być zbyt lekka, przecieka przez palce (...) chce być grzeczna, przytakuje przy stole (...) wreszcie odarta z kobiecości rodzi się. Występujące w „Uterusie" tancerki (Kalina Grupa, Karolina Pachurka, Julita Polańska, Julia Abramowicz, Natalia Dziadek, Agata Kierońska, Julia Piwowarczyk, Kinga Górska i Paulina Niemiec) wcielają się w pannę młodą i towarzyszące jej druhny. Bohaterki ubrane w białe halki, z błyszczącymi diademami na głowach, pragną podkreślić swoją czystość i niewinność. Manifestują ją lekkością tańca, za którą płynie naturalna radość i chęć życia, gdy nagle, z anonimowych listów (symbolizowanych przez znalezione w kadzi, ubłocone kartki), dowiadują się, że zostały przez kogoś zniesławione. W jednej chwili ich euforia znika, by ustąpić miejsca rozgoryczeniu. Bohaterki nie mogą uwierzyć w to, co przeczytały. Drą listy jak gdyby mogło to unieważnić zaistniałe wydarzenie, ale zapisane na kartkach słowa nadal wypełniają ich głowy wrzaskiem bolesnych oszczerstw. Kobiety próbują się tłumaczyć, pokazując widzom swoje czyste dłonie. Z przerażeniem zauważają jednak, że ich ciała i śnieżnobiałe halki coraz bardziej pokrywają się błotem, którego nie będą już w stanie z siebie zmyć.

 

Ukazany w „Uterusie" problem pomówienia to w dobie Facebooka, internetowych forów i plotkarskich portali jedna z najbardziej palących kwestii, na które nasze społeczeństwo nadal nie znalazło rozwiązania. Dotyczy on oczywiście nie tylko kobiet, choć – przez wzgląd na nieco bardziej liberalny stosunek społeczeństwa do błędów mężczyzn i dokonywanych przez nich wyborów życiowych – zdaje się bardziej ich dotykać. Krzywdzące i niesprawiedliwe anonimowe komentarze pod osobistymi zdjęciami, filmiki rejestrujące drobne codzienne porażki zwykłych ludzi, nagonki napędzane przez facebookowe strony, memy wykorzystujące wizerunki przypadkowych osób, złośliwe oflagowania, tagi i hashtagi – to współczesne, internetowe wersje ukazanych w „Uterusie" ubłoconych kartek, które niejedną ze swoich ofiar doprowadziły do samobójstwa. Spektakl Marka Zadłużnego przynosi jednak pozytywne zakończenie. Jego bohaterki dochodzą bowiem do przekonania, że najważniejsze jest to, by żyć w zgodzie z samym sobą i swoją własną prawdą. Brzydota strojów, doklejonych im łatek i fałszywych pozorów nie jest w stanie zburzyć ich wewnętrznego piękna. Uspokojone, wykonują taniec wolności, obdarzając nadzieją tych, których kiedyś spotkał podobny los.

 

Widowisko złożone z premierowych spektakli Marka Zadłużnego urozmaiciły dwie zabawne etiudy w choreografii Justyny Śmietańskiej („Heteronimy" oraz specjalne solo tancerki), które natychmiast wprawiły publiczność w wesoły nastrój i stały się przeciwwagą dla pozostałych przedstawień.

 

Cały pokaz, przygotowany przez zielonogórską Pracownię Teatru Tańca, z pewnością przekonał widzów, że ruch sceniczny, aranżowany w oparciu o humanistyczną myśl teoretyczną, może dziś nieść znacznie głębszy przekaz niż korzystające z ogranych klisz awangardowe spektakle, usiłujące mamić odbiorców swą bełkotliwą, wulgarną i coraz to bardziej obsceniczną treścią.

 

„Shells", „Uterus", Pracownia Teatru Tańca w Zielonej Górze, reż. i chor. Marek Zadłużny

 

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny
14 lutego 2015